Adrianna Michno

Katarzyna Szymielewicz, Vladan Joler, Paweł Janicki, Facebook Algorithmic Factory

Nie uczestniczyłam w instalacji, stając się przez to swego rodzaju domowym uczestnikiem, mniej interaktywnym niż gdybym podążała za świetlną mapą 18 maja.

Odsłuchałam przez telefon wszystkich trzech narracji i trzech rzeczowych odpowiedzi. Zaskoczyła mnie niestandardowa klawiatura, wymagająca wprowadzenia nicku na podanej do wejścia stronie: wrocenter.pl/faf. Skoro adres działa, zatem ma dalej służyć i poszerzać świadomość i medialną percepcję uczestników Biennale Wro 2017. Poprzez swoiste zalogowanie się, zostałam „naznaczona”, wrzucona pewnie w algorytmy działające w moim telefonie: posiadającym Gmaila, Facebooka i kilka innych aplikacji mających dosyć spory dostęp do informacji.

Bez aktywnego, fizycznego uczestnictwa w instalacji efekt i tak został osiągnięty, choć podejrzewam, że dlatego strona z narracjami wciąż funkcjonuje – żeby ci, którzy jak ja nie mogli dotrzeć fizycznie, mogli dotrzeć wirtualnie. Widzę w tym pewien celowy paradoks, ponieważ narracje opowiadają właśnie o niemiłych konsekwencjach poruszania się w sieci, lecz przy użyciu wirtualnego ruchu.

Konceptualność z zasady ma wymuszać refleksję, w moim wypadku spowodowała działanie, jednakże uprawnienia Facebooka to całkiem spora lista. Inwigilacja komercyjna jest jak CTE, Chroniczna Encefalopatia Pourazowa, oznaczająca powstające w wyniku częstych urazów głowy mikrowstrząsów mózgu, które sprawiają, że dookoła niego tworzy się coraz mocniejsza betonowa skorupa, co prowadzi do zaburzeń poznawczych i neurologicznych. Myślicie pewnie skąd ta metafora? Może chodzi o to, że musimy w naszych osobistych urządzeniach kryć się ze swoimi działaniami, że oto nasze prywatne przedmioty stają się jednocześnie publicznymi wrogami? Także. Nie tylko. Własna kieszeń sprawia tylko złudzenie własnej, gdy znajduje się w niej telefoniczny szpieg.

Zanim CTE została uznana przez środowiska i instytucje sportowe za oficjalnie istniejącą, starała się tuszować wszelkie przypadki nagłych chorób psychicznych u (również młodych) sportowców, a także samobójstw. I słowami kluczami są w tym wypadku mikrowstrząsy oraz tuszowanie. Ten projekt artystyczny przedstawia trzy narracje ludzi oburzonych wyjściem na jaw informacji w postaci ogłoszenia lub proponowanych stron wyświetlanych w aktualnościach. Odpowiada im rzeczowy głos niby bota, tłumacząc zawiłości działania algorytmów, spokojnie informując rozmówcę w czasie tej, niby intymnej, rozmowy o sprzedaży personalnych informacji innym firmom świadczącym usługi. Najbardziej beznamiętnym tonem, brzmiącym jak wyczytane tagi, przyporządkowuje rozmówców do prostych kategorii, znanych nam często z ankiet czy tekstów naukowych. Mikrowstrząsy to wszystkie wyskakujące strony, znane sieciowym agroytmom mimo wylogowania się z portalu, wszystkie informacje o naszej lokalizacji, które pozwalają skonstruować naszą sylwetkę i życiowy profil. Moment kulminacyjny choroby to właśnie ten moment, gdy sztuczna inteligencja decyduje za nas by pokazać to, co myśleliśmy, że jest dobrze ukryte i prywatne – choć tuszowała wcześniej swoją obecność. Młoda kobieta chcąca dokonać aborcji w kraju, w którym jest to zabronione? „Tylko twój prawdziwy profil stanowi wartość dla naszych klientów”, „nasze sieci neuronowe” mówi bot, sugerując, że jest humanoidalny, stawiając rozmówcę na pozycji naiwnego człowieczka-nie-noida.

Sam profil nie oznacza klienta, ale produkt. Twórcy projektu informują, że „użytkownicy przestają być klientami, dostarczają jedynie danych, które służą jako surowy materiał do produkcji cyfrowych profili – właściwego towaru, sprzedawanego na internetowych giełdach”, chcąc zwrócić na kwestię łamania nowych praw człowieka. Gdy personalizujemy swoje profile, chcąc nasycić je swoją wyjątkowością i indywidualnością, co brzmi jak oznaczanie (wirtualnego) terenu, lub gdy dobrowolnie oddajemy dane biometryczne, każde kliknięcie członka click generation jest w stanie określić człowieka sekwencją ogólniejszych tagów – skategoryzować jak przedmiot na sprzedaż, skatalogować jak zyskodajną kolekcję. Zatem nasza medialna indywidualność ogranicza się do bycia częścią zbioru, umożliwiając wygenerowanie zysków grupie uprzywilejowanej, działającej w ramach prawa, ponieważ wciąż cierpimy na ciągły (nowy) brak (nowych) regulacji dotyczących nowych mediów. Gdy jedno zostaje usankcjonowane, pojawia się drugie, delikatną swoja odmiennością formalną oznaczając znalezienie dochodowej w handlu danymi luki.

Moje domowe uczestnictwo przy własnym laptopie, tablecie i z telefonem w ręku przytłoczyło mnie, mnie człowieka, który w zderzeniu z mediowymi moimi odpowiednikami wypada blado. I choć opis projektu mówi, że wiedza to władza, nie czuję jej. Jeszcze. Światłowód internetowy staje się dla mnie ciemnowodem, ograniczeniem, na które przecież akceptując warunki umowy, wyraziłam zgodę. Nie bez znaczenia dla takiej gry słownej jest także czarne tło, na których pojawiały się narracje uczestników facebookowego świata. Bo cała ta prezentacja cofa w dziwne, pesymistyczne rejony inwigilacyjnej rzeczywistości, gdzie pozostaje czekać na nowego Neo, który okaże się wybawcą.

– Adrianna Michno
kulturoznawstwo, UWr

Powiększ
Zmniejsz